Fighting the overweight

– Kiedy jest się grubym, nic się nie chce. Spada samoocena, wychodząc do miasta myśli się niemal wyłącznie o tym, że przechodzący obok ludzie widzą i negatywnie oceniają wygląd – takie słowa usłyszeć można od prawie każdego, komu chociaż raz zdarzyło się walczyć z nadwagą. Ci, którzy wygrali, swoje sposoby na utratę wagi polecają innym.

Badania Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) pokazują, że na całym świecie nadwagą dotkniętych jest ponad miliard ludzi. Co najmniej 300 milionów z tej liczby zmaga się z otyłością i nadwagą większą, niż tylko kilka kilo. U przynajmniej połowy z tych 300 milionów z powodu otyłości lub nadwagi zdiagnozowano poważne problemy medyczne, włącznie z cukrzycą, chorobami serca, udarem, rakiem lub nadciśnieniem. W zmniejszeniu masy ciała może czasem pomóc lekka, a czasem drakońska dieta. Ale nie wszystkim. U części osób z nadwagą diety i leki nie przynoszą bowiem spodziewanych rezultatów. Dla nich najskuteczniejszym ratunkiem pozostaje implantacja balonika żołądkowego.

Brzmi groźnie. Słysząc hasło „implantacja” wielu z nas wyobraża sobie skomplikowaną operację, może nawet trwającą wiele godzin, a w dodatku być może z możliwością odrzucenia implantu. Nic bardziej mylnego. Implantacja balonika żołądkowego to trwający zaledwie 20 do 30 minut zabieg nieoperacyjny, wykonywany pod kontrolą anestezjologa, w krótkim znieczuleniu dożylnym. Do żołądka podczas zabiegu wprowadza się specjalną sondę z balonikiem, który po wypełnieniu solą fizjologiczną w nim pozostaje. Zabieg jest w pełni odwracalny. W każdej chwili balonik można usunąć. Po krótkim, jednodniowym pobycie w klinice, pacjenci wracają do domu z indywidualnie przygotowanymi zaleceniami, programem leczenia oraz terminarzem wizyt kontrolnych. Po 6 miesiącach balon usuwa się z żołądka. Efekty widać znacznie wcześniej.

Tekst: Andrzej Gross


Teraz polecam znajomym

Z Ireną Światochą, pacjentką po wykonaniu implantacji balonika żołądkowego, rozmawia Magdalena Ferber.

Pani Irena - zestawienie przed - po

Magdalena Ferber: Co sprawiło, że zdecydowała się Pani rozpocząć walkę z nadwagą?

Irena Światocha: Chciałam trochę pochodzić w spodniach (śmiech). Jestem osobą niskiego wzrostu. Przy moich 110 kilogramach wyglądałam szerzej, niż wyżej. Kiedy tyle ważyłam, nie odważyłabym się założyć czegokowiek, co podkreślałoby moją tuszę. Ale to nie był jedyny problem. Miałam w tym czasie bardzo wysokie ciśnienie tętnicze i wysoki cukier. Pojawiały się też problemy z chodzeniem, zwłaszcza z wchodzeniem po schodach. Bezpośrednim motywatorem do balonika stało się dla mnie przygotowanie do zabiegu, kiedy zaczęłam mieć problem z biodrami. Na początku próbowałam różnych diet, ale nie skutkowały. W dodatku, kiedy rzuciłam palenie, zastąpiłam je jedzeniem; zwłaszcza w sytuacjach stresowych. Czytając reklamy dowiedziałam się o tym, że zamiast diety można zdecydować się na zabieg. I zdecydowałam się.

I to dwa razy. Dlaczego?

Ponieważ za pierwszym razem do zabiegu podeszłam nieodpowiedzialnie. Przez pierwszy miesiąc sądziłam, że w ogóle nie przyniósł efektów, a potem niespodziewanie schudłam 25 kg. Wtedy uznałam, że mogę zmienić zalecenia dotyczące diety i zaczęłam podjadać. Ostatecznie moja waga drastycznie się nie zwiększyła, ale, głównie dzięki ćwiczeniom, stanęła w miejscu. Potem poszła do góry. Za drugim razem nie uprawiałam już żadnych ćwiczeń. Przeciwnie, bałam się, żeby za dużo nie spalać, bo bardzo mało jadłam. Efekt wyglądał podobnie. Najpierw miesiąc czekania, a potem spadek wagi, tym razem o 32 kg. Ale tym razem nieoczekiwanie dla mnie samej zmieniło się też moje nastawienie psychiczne: między innymi unikam smażonych potraw i prawie nie jem słodyczy; nawet jeden cukierek sprawia, że czuję się przesłodzona. Jem dużo więcej sałatek, ograniczyłam ziemniaki.

A jak może Pani podsumować efekt po kilku miesiącach?

Tak, że teraz polecam zabieg wszystkim przyjaciołom i znajomym, którzy tego potrzebują (śmiech). Po pierwsze: usłyszałam mnóstwo komplementów: od rodziny, znajomych i przyjaciół. Po drugie: lekarze zwrócili mi uwagę na to, że moje wyniki stały się niemal książkowe. Cukier i ciśnienie wróciły do normy i już nie muszę wspomagać się lekami. Nie do przecenienia są też chwile, kiedy zwyczajnie patrzę na siebie w lustrze.